niedziela, 2 października 2011

XXVII Niedziela Zwykła, Iz 5,1-7; Ps 80,9.12-16.19-20; Flp 4,6-9; J 15,16; Mt 21,33-43


„Ale rolnicy chwycili Jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali” (Mt 21, 35)

1. Przed wakacjami widziałem nowy numer jednego z polskich kwartalników z działu „prasa społeczno-kulturalna” (przynajmniej na takiej półce był w EMPIK-u). Na okładce był herb Jana Pawła II, a w zasadzie herb prawie identyczny, z jedną różnicą – zamiast maryjnego „M” w herbie była znajoma emka z Macdonalda… Pod spodem słowa: „Zabiliśmy proroka”. Jak nietrudno się domyślić, numer dotyczył tego, co stało się w Polsce z osobą Jana Pawła II po jego śmierci – tego, że dzisiaj jest dla nas martwym prorokiem, bo wcale nie chcemy go słuchać, wolimy jeść papieskie kremówki i wspominać że Papież był Polakiem, całe życie tęsknił za Tatrami, a w Wigilię zawsze śpiewał polskie kolędy…

Tekstów nie czytałem, więc nie wiem czy teza jest słuszna. Wspomniane czasopismo przyszło mi jednak na myśl w związku z dzisiejszą Ewangelią. Czytamy w niej, jak to Jezus zarzuca Żydom, że zabijają proroków. Robi to w formie przypowieści, ale treść jest jasna – to właśnie o proroków Mu chodzi, kiedy mówi o sługach – wysyłanych przez właściciela winnicy i zabijanych z zimną krwią przez rolników. Z tego co wiem, istnieją apokryfy, w których opisano nawet jak ginęli poszczególni prorocy – jeden przerżnięty piłą na pół, drugi ukamienowany, trzeci zrzucony ze skały itd.

Proroka można jednak zabić także w inny sposób. Na przykład w taki, że się go zagłaska, że się przyzwyczai do tego co nam mówi, że stanie się dla nas kimś tak znajomym, że w zasadzie nie wierzymy już, że może nam powiedzieć coś nowego. Święty Paweł pisze do Tymoteusza o ludziach, którzy „Będą okazywać pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy” (2 Tm 3,5). Można się zachwycać Ewangelią, całym pięknem naszej wiary, jej mądrością i tym jak bardzo odpowiada naszym wewnętrznym potrzebom, a Chrystus i tak będzie dla nas martwym prorokiem, bo zabraknie tego jednego – słuchania i wiary w to, że to słuchanie coś może w nas zmienić…

I żeby było jasne – te słowa nie dotyczą tylko dewotek, ludzi chodzących do Kościoła z przyzwyczajenia i ateistów, którzy chodzą tam, żeby się zachwycić rzewną atmosferą Nabożeństw Majowych.

2. Popatrzmy jeszcze raz na Ewangelię – czytamy w przypowieści o sługach, którzy byli zabijani po kolei (jeden, drugi, trzeci – tekst grecki nie odlicza do trzech, tylko mówi dokładnie: „jednego… innego…potem jeszcze innego”, co pozwala się domyślać że chodzi o liczbę bliżej nieokreśloną), aż w końcu został odrzucony i zabity sam syn właściciela winnicy. Jakby tak spojrzeć na całość historii zbawienia, to w zasadzie wszystko, co najzdrowsze i najlepsze w tej historii, dzieje się za sprawą tych, którzy są odrzuceni – to kamienie odrzucone przez tych, którzy chcieli budować po swojemu, w cudowny sposób zostają wmurowane w fundament Bożego porządku. Chrystus jest tutaj kolejnym w długim łańcuchu prześladowanych proroków (przy zachowaniu odpowiedniej proporcji między Słowem Wcielonym a prorokami Starego Testamentu). Wszyscy oni jednak są tymi, którzy na odrzucenie nie zareagowali tym samym. Nawet jak mówili słowa gorzkie i trudne, to w głębi serca wiedzieli, że robią to jako świadkowie zranionej miłości Boga…

Co my mamy do tego? W czasie naszego Chrztu ksiądz, namaszczając nas Krzyżmem, modlił się, aby każdy/każda z nas „włączony(a) do ludu Bożego, wytrwał(a) w jedności z Chrystusem Kapłanem, Prorokiem i Królem na życie wieczne.”. To znaczy że my też jesteśmy włączeni w ten długi łańcuch proroków, a odrzucenie jest częścią naszego powołania. Jeśli zdarzy Ci się kiedyś, że ktoś uśmiechnie się dyskretnie na jakąś Twoją wzmiankę o Jezusie, wyśmieje Twoje przywiązanie do Mszy niedzielnej czy popuka się w głowę, słysząc, że się modlisz, to pamiętaj że idziesz tą samą drogą co Jezus i prorocy. Jest taki piękny tekst, list z II w., w którym anonimowy autor tłumaczy rzymskiemu patrycjuszowi, Diognetowi, na czym polega chrześcijaństwo:

„Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie. Duszę znajdujemy we wszystkich członkach ciała, a chrześcijan w miastach świata. Dusza mieszka w ciele, a jednak nie jest z ciała i chrześcijanie w świecie mieszkają, a jednak nie są ze świata. Niewidzialna dusza zamknięta jest w widzialnym ciele i o chrześcijanach wiadomo, że są na świecie, lecz kult, jaki oddają Bogu, pozostaje niewidziany. Ciało nienawidzi duszy i chociaż go w niczym nie skrzywdziła, przecież z nią walczy, ponieważ przeszkadza mu w korzystaniu z rozkoszy. Świat też nienawidzi chrześcijan, chociaż go w niczym nie skrzywdzili, ponieważ są przeciwni jego rozkoszom. Dusza kocha to ciało, które jej nienawidzi, i jego członki. I chrześcijanie kochają tych, co ich nienawidzą. Dusza zamknięta jest w ciele, ale to ona właśnie stanowi o jedności ciała. I chrześcijanie zamknięci są w świecie jak w więzieniu, ale to oni właśnie stanowią o jedności świata. Dusza choć nieśmiertelna, mieszka w namiocie śmiertelnym. I chrześcijanie obozują w tym, co zniszczalne, oczekując niezniszczalności w niebie. Dusza staje się lepsza, gdy umartwia się przez głód i pragnienie. I chrześcijanie, prześladowani, mnożą się z dnia na dzień. Tak zaszczytne stanowisko Bóg im wyznaczył, że nie godzi się go opuścić.” (List do Diogneta VI, 1-10)

3. No dobrze, więc kim jestem? Prorokiem, czy zabójcą proroków? Znakiem Boga, danym światu dla przebudzenia, czy człowiekiem uśpionym, który nic już ze strony Boga nie jest w stanie usłyszeć? Otóż wydaje mi się, że i jednym i drugim. Na tym polega dramat i piękno życia chrześcijanina – z jednej strony ma świadomość, że dostał od Boga najpiękniejsze, prorockie powołanie, z drugiej strony wie, że żeby je spełnić, sam potrzebuje słuchać innych proroków, bo inaczej szybko znajdzie się po drugiej stronie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz