wtorek, 27 września 2011

Kilka uwag o czytaniu Biblii cz.2


2. Spróbuj teraz umieścić przeczytany tekst w szerszym kontekście.

Nie od dziś wiadomo, że Biblia to nie jedna książka, ale cała biblioteka (greckie słowo βιβλια oznacza właśnie zwoje, księgi). Cała ta Biblioteka jest jednak w tajemniczy sposób jednym Słowem Boga i dopiero umieszczenie danego fragmentu w kontekście całości pomaga usłyszeć to, co Bóg chce nam w danym momencie powiedzieć. Ojcowie Kościoła mówili, że Biblia objaśnia sama siebie, że poszczególne słowa odsłaniają swoją głębie dopiero w świetle innych słów. Może najłatwiej będzie to objaśnić na przykładzie.

Weźmy tekst Łk 4, 1 – 13. Nie będę się teraz zagłębiał w szczegóły, ale jest to fragment o Kuszeniu Jezusa. Czytamy w nim, że Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, gdzie czterdzieści dni był kuszony przez diabła. Kiedy zajrzymy do Księgi Wyjścia, okaże się, że Kuszenie Jezusa nie było pierwszym z ważnych wydarzeń biblijnych, które miały miejsce na pustyni. Czytamy tam (zaczynając od rozdziału 13), że Bóg, po wyzwoleniu Izraela z niewoli egipskiej, wyprowadził go na pustynię. Kiedy przeczytamy dalsze rozdziały, okaże się, że również w czasie swojej wędrówki przez pustynię Izrael doświadczał pokus, nieraz do tego stopnia, że chciał wrócić do niewoli. No właśnie, niewoli – niezwykle ważne w historii Wyjścia jest to, że Bóg prowadząc Naród Wybrany przez wyniszczające doświadczenie pustyni, czyni to, by go wyzwolić, a słowo to oznacza o wiele więcej niż tylko uwolnienie spod żelaznej ręki faraona…

Teraz wróćmy do Ewangelii. Po pierwsze, może nam się rzucić w oczy to, że to Duch (czyli Bóg), a nie szatan, chciał, by Jezus był kuszony na pustyni (zupełnie jak w przypadku Izraelitów). Po drugie, wczytując się w opisy pokus, widzimy, że ich istotą jest próba zniewolenia Jezusa, tak, by w trudnym doświadczeniu przestał ufać Ojcu i zszedł z wybranej drogi. Różnica między Nim a Izraelitami jest oczywiście taka, że Jezus te próby przechodzi zwycięsko. Do tematu pustyni jeszcze wrócimy. Tu zależało mi na tym, by pokazać, jak głęboko powiązane są ze sobą poszczególne, nieraz bardzo odległe, teksty biblijne.

Nieocenioną pomocą w wydobywaniu takich powiązań może być wydanie Biblii z dobrym komentarzem i z tzw. marginaliami, czyli znajdującymi się na marginesach odnośnikami do tekstów paralelnych (marginalia działają mniej więcej tak jak internetowe linki). Ja na co dzień korzystam z Biblii Jerozolimskiej; innym dobrym wydaniem jest tzw. Biblia Paulistów. Obie są dość drogie, ale jeśli ktoś może sobie pozwolić na taki wydatek, to na pewno warto.

I jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz – jest tylko jeden sposób na to, żeby Biblia coraz bardziej układała nam się w jedną całość, a nie była tylko zbiorem luźno powiązanych historii. Trzeba ją po prostu czytać. Kawałek po kawałku, czasami może jak normalną książkę, próbując, obok korzyści duchowej, czerpać z takiej lektury zwyczajną radość. Im bardziej staniemy się „mieszkańcami” biblijnego świata, im więcej biblijnych fragmentów i opowiadań będziemy nosili w pamięci, tym wyraźniej będzie dla nas słyszalna ich wewnętrzna harmonia. Być może na pierwsze owoce takiej lektury trzeba będzie trochę poczekać, ale potem odkrywanie coraz większej głębi Słowa Bożego w zasadzie nie ma końca, bo, jak pisał w „Wyznaniach” św.Augustyn, „w miarę jak człowiek rośnie, Biblia rośnie wraz z nim.”
CDN

niedziela, 25 września 2011

XXVI Niedziela Zwykła, Ez 18,25-28; Ps 25,4-9; Flp 2,1-11; J 10,27; Mt 21,28-32

"Zwrócił się do pierwszego i rzekł: Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy! Ten odpowiedział: Idę, panie!, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł." (Mt 21,28 - 29)

Pierwszy z synów marzył przede wszystkim o tym, żeby mieć święty spokój, więc rzucił dwa słowa "na odczep się" i dalej robił swoje. Drugi - też pewnie by wolał, żeby Ojciec nie zawracał mu głowy, ale różnił się od brata tym, że nie umiał (czy nie chciał...) zagłuszyć w sobie głosu sumienia. Opamiętał się i poszedł do winnicy.

Od Pana Boga najczęściej odchodzą nie ci, którzy mają jakieś trudności w wierze, pytania, którzy się z Nim kłócą, ale ci, którym, jak pierwszemu z bohaterów dzisiejszej przypowieści, jest tak naprawdę wszystko jedno, którzy są w stanie poświęcić wszystko, byle tylko dobrze się czuć z samym sobą, żyć wygodnie, nie dokładając do codziennych, życiowych spraw jeszcze wewnętrznych rozterek.

Św. Paweł tak pisał: I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 35–39). Więc bądź pewna/pewien, że ani Twój grzech, ani pytania, które stawiasz Panu Bogu (nie otrzymując na razie odpowiedzi), ani skomplikowana sytuacja życiowa (nie musisz być od razu nierządnicą ani celnikiem, ale...), ani smutek, ani poczucie że nie bardzo pasujesz do tego całego pobożnego towarzystwa, ani [dodaj tu to wszystko, co uważasz za największą przeszkodę w tym, żeby uwierzyć] nie zdoła Cię odłączyć od miłości Boga.

Pod warunkiem, że dasz Mu czasami zburzyć swój wewnętrzny spokój i dobre samopoczucie. Że będziesz otwarty na słowa, które będą Cię uwierać. I że znaków zapytania, które w sobie nosisz, nie będziesz próbował na siłę zastąpić wykrzyknikami ("Idę, Panie!"), ale poczekasz, aż On sam krok po kroku zaprowadzi pokój w Twoim sercu.

sobota, 24 września 2011

Kilka uwag o czytaniu Biblii cz.1


Przeczytałem ostatnio bardzo fajny artykuł o metodach odczytywania Biblii w Kościele starożytnym. Nie mam zamiaru go tutaj streszczać, ale pomyślałem, że odnosząc się do niego mógłbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami odnoście lektury Biblii, opierając się także na moim (niewielkim) doświadczeniu w tej materii. Tekst ten proszę potraktować raczej jako luźne uwagi i spostrzeżenia, a nie opis niezawodnej metody (bo, po pierwsze,  w sprawach Bożych niezawodne metody nie istnieją, a, po drugie, coś na kształt „metody” lektury Biblii każdy musi sobie wypracować sam, odnosząc się oczywiście do różnych źródeł, przede wszystkim Tradycji Kościoła). Kolejność poniższych uwag mniej więcej oddaje strukturę metody egzegetycznej, która w tradycji nosi nazwę Lectio divina (łac. Boże czytanie).

1.Przeczytaj uważnie tekst.
Niby banał, a jednak, jak się okazuje, rzecz bardzo trudna. Przeczytać uważnie tekst to znaczy przeczytać go, skupiając się na każdym słowie, a nie przypomnieć sobie że już się go kiedyś słyszało i że mniej więcej wiemy o co w nim chodzi. Szczególnie z niektórymi fragmentami jest tak, że wydaje nam się że już nic więcej nam nie są w stanie powiedzieć („W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele…” – a, wiem, zabrakło im wina, Maryja poprosiła Jezusa, On odmówił ale potem zrobił cud, a w międzyczasie słudzy napełnili 6 stągwi kamiennych…”).
Język Biblii ma to do siebie, że zawiera dużo zwrotów, które od razu kojarzymy właśnie z językiem Biblii (łaska, pokój, zbawienie, błogosławieni itd.) i czytamy je właściwie bez zrozumienia, tymczasem pod tą nieco stwardniałą już powłoką jest żywa treść, coś bardzo bliskiego naszemu doświadczeniu.
Czasami w dotarciu do tej treści pomaga sięgnięcie po inne tłumaczenie Biblii, a czasem wręcz po tłumaczenie obcojęzyczne (ponieważ jest to język obcy, to nie ma w nim raczej słów tak „znajomych” że aż niezrozumiałych). Warto nieraz sięgnąć po tekst oryginalny. Ponieważ ta ostatnia rada odnosi się raczej do osób znających grekę i hebrajski (sam nie należę do tego zacnego grona), polecam zajrzeć na www.babelnet.pl, gdzie można znaleźć naprawdę wartościowe analizy filologiczne czytań niedzielnych (zapewniam, że mogą być przydatne nie tylko dla filologów).
CDN

niedziela, 18 września 2011

XXV Niedziela Zwykła, Iz 55,6-9; Ps 145,2-3.8-9.17-18; Flp 1,20c-24.27a; Dz 16,14b; Mt 20,1-16a

Kilka luźnych uwag odnośnie dzisiejszej Ewangelii:


1. "Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami (...)?"

Kontekst dzisiejszej przypowieści jest taki, że Żydzi, od wieków służący Panu w Jego winnicy, nie byli sobie w stanie wyobrazić, że traktuje On nawróconych pogan - "robotników ostatniej godziny" - na tych samych zasadach, co ich. Patrzyli na nich z góry i uważali się za lepszych obywateli Królestwa.

 Mam czasem wrażenie, że dzisiaj, szczególnie w niektórych środowiskach, mamy do czynienia z czymś dokładnie przeciwnym. W dobrym tonie jest być "późno nawróconym", człowiekiem, którego wiara nie narodziła się w zaciszu domowym, ale w wyniku osobistych zmagań; kimś, kto w dzieciństwie uciekał z lekcji religii, podśmiewał się z kolegów służących do Mszy, a dzisiaj śmieje się z "babć klepiących bezmyślnie Różaniec". Taki człowiek patrzy nieraz z góry na tych, którzy od dziecka wychowywali się blisko Kościoła i nigdy nie przeżywali większych zachwiań w wierze, podejrzewając ich o brak krytycznego myślenia i wiarę dziecinną, naiwną, która nigdy nie miała szansy zmierzyć się z "prawdziwym światem".

Tymczasem Bóg z jednakową miłością patrzy na tych, którzy, jak św. Augustyn, znajdują Go późno i po długich zmaganiach, jak i na tych, którzy są przy Nim niemal od zawsze (jak św.Jan Chrzciciel, który pierwsze wyznanie wiary złożył już w brzuchu swojej mamy).

2. "Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?"

Jedenasta godzina, czyli nasza piąta po południu. Wszędzie dokoła robotnicy już kończą pracę - brudni, zmęczeni, spaleni słońcem, ale jednocześnie dumni i cieszący się nadzieją rychłej zapłaty. Na placu zostało tylko kilku ludzi, którzy ze smutkiem patrzą jak czas przepływa im przez palce. Być może przygnieceni ciężarem kolejnego zmarnowanego dnia, na nic już nie czekali. Tymczasem przyszedł gospodarz - nie, nie po to, żeby powiedzieć im, jacy są beznadziejni i leniwi (i wskazać im świetlany przykład tych, którzy od rana harowali w jego winnicy) - ale żeby im powiedzieć, że wcale nie jest za późno. Że jeśli chcą, chętnie ich przyjmie choćby na ostatnie kilka minut...

Pewnie wiesz, jakim ciężarem może być poczucie zmarnowanego czasu, kiedy np. przesiedziałeś dzień przy komputerze, po 100 razy sprawdzając pocztę czy FB albo oglądając zdjęcia (a miałeś się przecież uczyć angielskiego). Albo spędziłeś rok studiów myśląc tylko o tym żeby zdać i się zbytnio nie namęczyć. Albo, jak mój dobry kolega z podstawówki, tak się zakręciłeś, że dzisiaj, kiedy wszyscy znajomi już się jako tako ustatkowali, ty stawiasz na nowo pierwsze kroki w życiu jako dwudziestoparoletni trzeźwiejący alkoholik.

Jeśli kiedykolwiek, podsumowując miniony czas, poczujesz się jak bezużyteczny robotnik, który cały dzień spędził bezczynnie na placu, przypomnij sobie też gospodarza z dzisiejszej Ewangelii. I to, że kiedy spotkał takich jak Ty, nie zaczął od ochrzaniania ich i porównywania z tymi, którzy lepiej wykorzystali dany im czas, ale zaproponował im pracę, od zaraz, choćby przez chwile, a potem im zapłacił, nie według tego, co osiągnęli, ale według ich gotowości do tego, żeby przestać patrzeć wstecz i odpowiedzieć na Jego wezwanie. "Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę, w Chrystusie Jezusie" (Flp 3, 13-14).

3. "A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność."

"Kiedy się ściemniło i działania ludzi przestały być widoczne, zaczęło świecić inne światło, światło Bożej miłości" (rozważanie na dziś z Magnificat, 09/2011, s.273). Dopiero po zmroku, w porze dawania zapłaty, ujawniła się Boża logika miłości (inna od naszej logiki sukcesu i wyliczania zasług). Wydaje mi się, że taki jest między innymi sens codziennej wieczornej modlitwy - dla ludzi, którzy na co dzień żyją zanurzeni w sprawach i logice tego świata, być może jest to jedyna okazja, żeby spojrzeć raz jeszcze na przeżyty dzień, już w innym świetle...

niedziela, 11 września 2011

XXIV Niedziela Zwykła, Syr 27,30-28,7; Ps 103,1-4.9-12; Rz 14 7-9; J 13,34; Mt 18,21-35

"Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?" 
(Mt 18,21)

"Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu." 
(Mt 18,35)

Jeśli chodzi o przebaczenie, moje pytanie do Jezusa brzmiałoby inaczej - nie "ile razy?", tylko raczej "jak to w ogóle zrobić?". Jak mam przebaczyć "z serca", skoro to właśnie serce, wbrew największym wysiłkom woli i najpobożniejszym pragnieniom, często nie daje się przekonać do przebaczenia? Czy wystarczy, że powiem komuś: "przebaczam Ci" (choć "w środku" będę czuł coś dokładnie odwrotnego)?

Wiem, że serce to nie sprawa tego co się czuje, ale jednak to uczucia, z całym swoim bezwładem i chaotycznością, komunikują mi prawdę o moim wnętrzu...

Jezus nie dał w dzisiejszej Ewangelii jakiejś precyzyjnej odpowiedzi na moje pytanie (takiej odpowiedzi, którą bym mógł zrozumieć, zapamiętać, ewentualnie przekazać dalej, bez konieczności jakiejkolwiek rzeczywistej zmiany w moim życiu). Opowiedział mi za to o królu, który przebaczył słudze wszystkie długi, jakie tamten miał wobec niego.

Tak jakby chciał mi powiedzieć: "Nie odpowiem Ci na razie na Twoje pytanie, jak masz przebaczać; najpierw musisz zrozumieć jedno - że Ja Tobie przebaczyłem i cały czas przebaczam, a znam Cię lepiej niż Ty sam siebie. Pomyśl o tym wszystkim, o czym najchętniej byś zapomniał - nie tylko o grzechach, ale o wszystkich słabościach, zmarnowanych szansach, paskudnych cechach charakteru, o tym że żyjesz tak jakby Mnie przy tobie nie było... A teraz pomyśl, że Ja to wszystko widzę (naprawdę dobrze Cię znam) i właśnie z tym wszystkim Ciebie kocham. I módl się, żebyś kiedyś też umiał w taki sposób patrzeć na innych ludzi. Wtedy odpowiedź na Twoje pytanie okaże się być prosta...

poniedziałek, 5 września 2011

XXIII Niedziela Zwykła, Ez 33,7-9; Ps 95,1-2.6-9; Rz 13,8-10; 2 Kor 5,19; Mt 18,15-20


„Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy brat twój zgrzeszy [przeciw tobie], idź i upomnij go w cztery oczy.” (Mt 18,15)

Jak się zachowuję, kiedy ktoś mi zrobi coś złego? Najpierw w sercu uznaję go za celnika i grzesznika, kogoś, z kim nie warto się zadawać, za moją życiową pomyłkę. Może nawet zaczynam rozmyślać, jakbym mu odpłacił, gdyby dostał się w moje ręce. W rozmowach o nim nie pomijam tego, co mi zrobił – przecież wszyscy muszą wiedzieć, co za jeden. Mogę z nim przebywać, ale tylko kiedy jest ze mną ze dwóch albo trzech kolegów, wtedy czuję przewagę. Za wszelką cenę unikam spotkań „w cztery oczy”.

A Jezus chce żeby było odwrotnie. Żebym zaczął od rozmowy sam na sam. Stanął przed człowiekiem, który zdaje sobie sprawę z mojego bólu albo nie zdaje, który będzie chciał rozmawiać albo nie będzie chciał, który powie „przepraszam” albo kolejny raz zrobi mi przykrość. Żebym nie udawał twardziela, ale stanął z godnością człowieka skrzywdzonego, który mimo to nie przestaje czuć się trochę odpowiedzialny za drugiego – choćby na tyle, żeby mu powiedzieć prosto w oczy, że źle postąpił.
Czy to wystarczy? „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo” (Rz 13,8)
«Jak Chrystus pozostał nieznany między ludźmi, tak prawda Jego między powszechnymi mniemaniami, bez widocznej różnicy; tak Eucharystia między pospolitym chlebem» (Pascal, Myśli, Pax 1977, s.283)

czwartek, 1 września 2011

Nowosielski

Krystyna Czerni, Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego, Znak, Kraków 2011
 
Ostatnio przeczytana książka - biografia zmarłego na początku roku malarza, Jerzego Nowosielskiego. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się porywająca, bo jest próbą opowiedzenia w oparciu o zewnętrzne świadectwa o życiu, w którym zapewne to, co najważniejsze, rozgrywało się wewnątrz.

Nie czyta się jej łatwo, bo mówi o wielu trudnych faktach z życia artysty (takich jak jego alkoholizm czy skomplikowane relacje rodzinne), które nie pasują do wizerunku świątobliwego malarza ikon i, być może, największego twórcy współczesnej sztuki sakralnej w Europie.

Mimo to jest to cenna lektura. Daje wgląd w życie (w duszę?) jednego z nielicznych artystów, dla których malowanie ikon i polichromii było nie tylko sposobem na życie, ale prawdziwym powołaniem. Być może gdyby było więcej Nowosielskich, nie mielibyśmy tylu okropnie brzydkich kościołów...

Nowosielski, poza tym że był artystą, był również cenionym profesorem krakowskiej ASP. W książce można znaleźć wspomnienia jego studentów. Mi zapadły w pamięć dwa:

"Dawał dużo samodzielności, szanował to, że każdy jest inny, nie tolerował tylko głupot. Czuł, kiedy coś jest prawdziwe, a kiedy nieprawdziwe. Nie dało się oszukać" (s.253).

Drugi cytat dotyczy wartości technicznego przygotowania artysty, ale brzmi jak słowa któregoś z Ojców Pustyni: "Proszę państwa, musi być glina, żeby można było w nią tchnąć Ducha. No bo jak w Ducha tchnąć glinę?" (s.250)