sobota, 20 kwietnia 2019

Kilka myśli na Triduum Paschalne

Wielki Czwartek

Po zakończeniu Mszy Wieczerzy Pańskiej ludzie modlą w Ciemnicy, symbolicznie towarzysząc Chrystusowi w godzinach Jego Męki. Kiedy w Kościele mówi się o Męce Chrystusa, niemal automatycznie staje nam przed oczyma Krzyż. Nie zawsze się pamięta, że były jeszcze te długie (dłużące się) godziny samotnej modlitwy, uwięzienia, przesłuchań, kaźni. Zbawienie nie dokonało się natychmiastowo, ale poprzez długi, rozciągnięty w czasie proces, który z perspektywy ludzi niecierpliwych, żyjących w ciągłym pośpiechu, może wydawać się czymś bezsensownym. Ale, jak uczy cała Tradycja Kościoła, choć Chrystus zbawił nas przede wszystkim przez swoją śmierć i zmartwychwstanie, to każde wydarzenie z Jego życia ma wymiar zbawczy. Lubię myśleć, że w tych samotnych godzinach szczególnie złączył się On z tymi ludźmi, którzy niewiele mogą zrobić dla poprawy swojego losu poza cierpliwym czekaniem. Poza tym chyba chciał nam przypomnieć, że nie w każdej sytuacji da się znaleźć natychmiastowe rozwiązanie dla wszystkich problemów - czasem trzeba po prostu wytrwale czekać…

Wielki Piątek

Co roku ogromne wrażenie robi na mnie początek Liturgii Męki Pańskiej. Procesja wchodzi wtedy do kościoła w ciszy i zatrzymuje się na progu prezbiterium. Jest ono zupełnie ogołocone: ołtarz to nagi kamień, niczym nie nakryty (ale - akurat w naszym kościele - z piękną płaskorzeźbą Baranka, zwykle słabo widoczną zza kwiatów i opadającego obrusa); brakuje świec i kwiatów, a tabernakulum jest puste i otwarte. Ten, na którego wskazują zwykle wszystkie te znaki i ozdoby, jest nieobecny.

Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi mi wtedy do głowy, to powrót gospodarzy do mieszkania, które chwilę wcześniej zostało splądrowane przez złodziei. Nie chodzi tu tylko o wrażenie nieporządku czy pustki, ale o poczucie bycia dotkniętym w bardzo osobistej sferze życia. Jakby ktoś w nie brutalnie wtargnął i obszedł się bez szacunku z tym, co najbliższe sercu; zabrał to, co było cząstką mnie; przekroczył wszelkie możliwe granice, dotknął mnie w tym, co najbardziej własne.

W obliczu czegoś takiego można tylko upaść na twarz i milczeć. Choć za chwile w liturgii pojawią się już pewne przebłyski tryumfu Chrystusa (jak choćby adoracja Krzyża), to ważny wydaje mi się ten moment absolutnego przerażenia i osłupienia wobec tajemnicy śmierci Boga. Dopiero na tle smutku Wielkiego Piątku i ciszy Wielkiej Soboty można próbować zrozumieć radość Wielkiej Nocy.

***

Na koniec piękne słowa o Krzyżu, z homilii paschalnej Pseudo-Hipolita (w tłumaczeniu Stanisława Kalinkowskiego, który przełożył mnóstwo innych tekstów Ojców Kościoła i z którym
miałem szczęście mieć zajęcia z łaciny i greki w seminarium):

„To drzewo jest dla mnie wiecznym zbawieniem, nim się karmię, nim się żywię. Zakorzeniam się w jego korzeniach, rozprzestrzeniam się w jego gałęziach, obmywam się jego rosą, a jego duch karmi mnie i ożywia jak powiew wiatru. W jego cieniu rozbiłem namiot i uciekając przed ogromnym upałem mam tam obfitujące w rosę schronienie. Kwitnę z jego kwiatami, rozkoszuję się w pełni jego owocami, swobodnie korzystam z jego plonów, które od początku dla mnie zostały przeznaczone. Ono jest moim pokarmem, gdy jestem głodny, źródłem, gdy odczuwam pragnienie, ubraniem, gdy jestem nagi, jego liście są dla mnie tchnieniem życia, i nie mam już liści figowych. Gdy lękam się Boga, ono jest dla mnie ochroną, wsparciem, gdy toczę walkę, trofeum wojennym, gdy odnoszę zwycięstwo. Ono jest dla mnie wąską ścieżką, ono jest ciernistą drogą, jest drabiną Jakubową i drogą aniołów, na szczycie której naprawdę wsparł się Pan”.

[na ilustracji Via Crucis Henri Matisse'a, z zaprojektowanej przez niego kaplicy w Vence]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz